Panna Ludzia miała dziś pod górkę. Bardzo… Uciekł jej autobus, choć biegła na przystanek, nie zważając na kałuże. Machała do kierowcy! Odjechał. Gnojek.
Szła więc w to okropne listopadowe popołudnie do domu w namokłych czółenkach, marznąc w kostki, łydki oraz – jak zawsze (od września do maja) – w dłonie. Dźwigała teczkę pękającą od zabranych uczniom wypracowań. Temat był trudny: Opisz swój nastrój, używając metafor nawiązujących do jesiennej przyrody.
Była zła. Nie… smutna. A może bardziej… rozdrażniona. Sama nie wiedziała, jaka jest. Zresztą… kogo by to obeszło. W domu pusto, Kryśka na delegacji w ciepłych krajach.
– Droga Ludwiczko, odezwać to ty byś się mogła najwyżej do lustra. Ot co! – Mruknęła sobie panna Ludzia pod nosem i przyspieszyła kroku. Może tempo ją rozgrzeje? Bo na pewno nie te cienkie rajtki, garsonka i podszyty wiatrem prochowiec. Co ją napadło, żeby tak wyjść z domu? Nie mogła sobie przypomnieć swoich porannych motywacji. Przecież listopad to listopad.
Czuła się jak… właśnie… jak listopadowy liść. Samotna, bo już bez towarzyszy – żółtych, pomarańczowych i czerwonych liści, które odfrunęły dawno z ciepłym, październikowym wiatrem, nanizane na świetliste promienie złotej polskiej jesieni. Była pojedynczym liściem targanym bezlitośnie przez lodowaty wiatr, zmacerowanym od deszczu, liściem z brzegami podwiniętymi jak starcze szpony, liściem pokurczonym i czerniejącym.
– Zaraz mnie ktoś wdepcze w błoto… – prychnęła i aż skuliła z zimna ramiona. Wsunęła podbródek pod apaszkę, teczkę – pod pachę, fioletowe piąstki – do kieszeni. Tam nadziała się na długopis.
– Ha! – ludzie na ulicy aż się obejrzeli. – Do jasnej cholery! Ostatecznie jest list-o-pad! – wyskandowała już w objęciach ciepła klatki schodowej. – Napiszę list! A do kogo, to jeszcze pomyślę.
Z nadzieją na spokojny, listopadowy wieczór wdrapywała się na swoje czwarte piętro. Otuliła się potem grubym dresem, dopieściła malutkie skostniałe stopy wełnianymi skarpetkami i usiadła z notatnikiem – a jakże – przed lustrem. Wypracowania poprawi… innym razem.